Dzisiaj jest: 6 Grudzień 2023        Imieniny: Mikołaj, Emilian, Leontyna
Świąteczna zbiórka dla Polaków

Świąteczna zbiórka dla Polaków

Świąteczna zbiórka dla Polaków w obwodzie lwowskim. Organizujemy świąteczną zbiórkę darów dla naszych rodaków żyjących w obwodzie lwowskim na Ukrainie. Ludzi pozostawionych często samym sobie. Ludzi, o których państwo ukraińskie…

Readmore..

Posłuchaj dum przeszłości, niech cię one napełnią nadzieją  lepszego jutra, idź w imię Boże i Królowej Korony Polskiej  Maryi!

Posłuchaj dum przeszłości, niech cię one napełnią nadzieją lepszego jutra, idź w imię Boże i Królowej Korony Polskiej Maryi!

/ Marsz Sokolników. Źródło Śląskie Archiwum Cyfrowa Byłaś królową, jesteś niewolnicą. Jeżeli naród pod jarzmem upada, cały świat woła pełen wzgardy: Zwyciężonym biada! Lecz jeśli naród pod obuchem żyje i…

Readmore..

Koliszczyzna i stepy  - Michał Grabowski

Koliszczyzna i stepy - Michał Grabowski

Straszno widzieć jak siekiera odrąbuje głowę starca, co się nie broni a modli tylko; jak kosa porze brzemienną niewiastę; okropnie patrzeć na całą rodzinę zaskoczoną nagłą, widzianą śmiercią, na rozpacz…

Readmore..

Pomnik Wołyński został odsłonięty w niedzielę, 12 listopada 2023 roku w Radomiu. Monument stanął w alei głównej cmentarza przy ul. Limanowskiego w Radomiu.

Pomnik Wołyński został odsłonięty w niedzielę, 12 listopada 2023 roku w Radomiu. Monument stanął w alei głównej cmentarza przy ul. Limanowskiego w Radomiu.

Pomnik Wołyński został odsłonięty w niedzielę, 12 listopada 2023 roku w Radomiu. Monument stanął w alei głównej cmentarza przy ul. Limanowskiego w Radomiu.Pomnik pamięci obywateli polskich II RP, ofiar zbrodni…

Readmore..

3 miesiące więzienia za “znieważenie” Ukraińców.  Zdaniem sądu Zdaniem sądu kara ma “odstraszyć naśladowców”

3 miesiące więzienia za “znieważenie” Ukraińców. Zdaniem sądu Zdaniem sądu kara ma “odstraszyć naśladowców”

3 miesiące bezwzględnego więzienia za znieważenie Ukraińców – taki wyrok usłyszał pan Jerzy Andrzejewski [wyraził zgodę na publikację imienia i nazwiska – przyp. JM], przedsiębiorca z Lublina, który – jak…

Readmore..

Grudniowy numer KSI (12/2023)

Grudniowy numer KSI (12/2023)

Readmore..

Moje Kresy – Anna  Muszczyńska cz.4

Moje Kresy – Anna Muszczyńska cz.4

Krzyżowice, miejscowość o odległym w czasie rodowodzie, który sięga okresu rzymskiego. Wymieniona jest w „Kodeksie dyplomatycznym katedry krakowskiej”, dokumencie z roku 1273. Późniejsza wzmianka o Krzyżowicach pochodzi z 1288 roku…

Readmore..

ZBRODNIE UKRAIŃSKIE

ZBRODNIE UKRAIŃSKIE

/ fot. Leon Popek/CC BY-SA 3. 11 i 12 lipca 1943 r. UPA dokonała skoordynowanego ataku na polskich mieszkańców 150 miejscowości na Wołyniu. W sumie w latach 1943-45 na Wołyniu…

Readmore..

Leonard Stecki – lekarz, ppor. rezerwy, jedna z tysięcy ofiar sowieckiego ludobójstwa katyńskiego

Leonard Stecki – lekarz, ppor. rezerwy, jedna z tysięcy ofiar sowieckiego ludobójstwa katyńskiego

/ Leonard Stecki - zdjęcie z okresu studiów na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, fot. kopia ze zbiorów Litewskiego Centralnego Archiwum Państwowego Urodził się 30 kwietnia 1907 roku…

Readmore..

Taktyka ukraińskich organizacji  nacjonalistycznych  w latach 1941-1942.

Taktyka ukraińskich organizacji nacjonalistycznych w latach 1941-1942.

/ Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów pod rękę z Hitlerem. Fot. NAC Okres poprzedzający wybuch wojny niemiecko-sowieckiej obie frakcje OUN wykorzystały na prace przygotowawcze do tworzenia przyszłych struktur państwowych, które po porażce…

Readmore..

7 miesięcy więzienia za… nieprzeczytanie książki o “dobrych Ukraińcach”

7 miesięcy więzienia za… nieprzeczytanie książki o “dobrych Ukraińcach”

Andrzej Łukawski, organizator “marszu wołyńskiego” w Warszawie, pójdzie do więzienia za wpisy internetowe dotyczące banderyzmu. To wynik wniosku złożonego na mężczyznę przez Związek Ukraińców w Polsce. Wszystko zaczęło się w…

Readmore..

Akcja

Akcja "Wisła". Marek A. Koprowski

Dlaczego doszło do akcji „Wisła”? Siedemdziesiąt lat temu władze polskie rozpoczęły operację „Wisła”, która do podręczników historii przeszła pod nazwą akcji „Wisła”, choć nazwa ta nie jest właściwa. Użył jej…

Readmore..

Rozmowa z Heleną Miczyńską

/ Ślub Marii i Jana Jankowskich, 28 sierpnia 1930 r., Wilno. Tylny rząd od lewej: Stanisław Jankowski – ojciec Jana, Helena Szyszko – matka Marii, nowożeńcy Maria i Jan, Kamila Jankowska – matka Jana, Leonard Szyszko – ojciec Marii. Pierwszy rząd od lewej: Mieczysław Szyszko – brat Marii, Waleria Jankowska – siostra Jana, Stefan Bilczyński – kolega Jana oraz Ludmiła Szyszko – siostra Marii, fot. zbiory Heleny Miczyńskiej

HELENA MICZYŃSKA: MIESZKAŁAM W WILNIE W LATACH 1939 – 1947. OJCA SOWIECI ZAMORDOWALI W KATYNIU, MATKA ZMARŁA W 1943 ROKU. ZOSTAŁAM Z RODZEŃSTWEM POD OPIEKĄ BABCI I SIÓSTR MATKI.

Tomasz Kiejdo: Pani Heleno, do wybuchu wojny mieszkała Pani z rodzicami i rodzeństwem na Wileńszczyźnie, kilkukrotnie zmieniliście miejsca pobytu. Kim z zawodu był Pani ojciec?

Helena Miczyńska: Jan Jankowski, mój ojciec, urodził się 12 czerwca 1901 roku w Załoźnie, w guberni Wiatskiej (Rosja), w rodzinie szlacheckiej żyjącej od kilku pokoleń na zesłaniu. Wojna domowa w Rosji i pierwsza wojna światowa stworzyły warunki powrotu do odbudowującej się Polski. Po maturze w Kaliszu w 1921 roku ojciec rozpoczął studia na wydziale rolniczo-leśnym na Uniwersytecie Poznańskim. Egzaminy końcowe z wynikiem bardzo dobrym zdał w 1925 roku i otrzymał dyplom inżyniera leśnictw

Pierwszą pracę rozpoczął w prywatnych dobrach Tadeusza Bednarskiego Wołkowyja i Zawóz. Jednakże ta praca nie dawała satysfakcji młodemu inżynierowi leśnictwa, więc przeniósł się do Wilna, gdzie zatrudnił się w Dyrekcji Lasów Państwowych. Już w roku 1930 objął posadę nadleśniczego w Nadleśnictwie Berszty. W 1933 roku został przeniesiony do Nadleśnictwa Kotra, także na stanowisko nadleśniczego. Tutaj muszę cofnąć się do roku 1930, bowiem mój tatuś 28 sierpnia zawarł związek małżeński z Marią Szyszko. W 1936 roku rodzina Jankowskich składała się już z pięciu osób – rodziców oraz trojga dzieci: dwóch synów Wiesława Stanisława i Mariusza oraz córki Heleny. W tym też roku ojciec objął posadę nadleśniczego w Nadleśnictwie Smorgonie i zamieszkaliśmy w Narotach.

/ Jan Jankowski (stoi za mężczyzną bez czapki) wśród pracowników, Wileńszczyzna, lata 30., fot. zbiory Heleny Miczyńskiej

T.K. Od 1936 do 1939 roku przebywaliście w pobliżu Smorgoń w powiecie oszmiańskim, w miejscowości Naroty. Smorgonie słynęły w XVIII i XIX wieku z akademii niedźwiedziej Radzwiłłów, licznych garbarni przed I wojną światową, obwarzanków. Pamięta Pani to miasteczko?

H.M. Od 1936 roku zamieszkaliśmy w Narotach, ale nie w wiosce Naroty, a Kolonii Naroty. W tej miejscowości mieszkali przeważnie Polacy, pracownicy nadleśnictwa, tartaku i suszarni. Do miasteczka Smorgonie nie było daleko. W każdą niedzielę jeździliśmy tam z rodzicami do kościoła na mszę świętą. Kościół wydawał nam się dziwny, bo nie miał naw. W dni powszednie czasem jeździłam z mamą po zakupy. Pamiętam te wyjazdy - na rynek do sklepu spożywczego i kolonialnego. W tym drugim były specjalne towary kolonialne, np. pieprz i wanilia. Te sklepy znajdowały się przy niewielkim placu, ale po przeciwnych jego stronach.

Do Smorgoń jeździłam też z tatusiem do klubu bilardowego. Pamiętam dość dużą salę i stół bilardowy. Tatuś sadzał mnie na wysokiej szafce, a sam grał. Ja mogłam oglądać bile wpadające do łuz. Jeżeli chodzi o obwarzanki, to zawsze kupowaliśmy je na jarmarkach. Najczęściej był to jarmark z okazji św. Kazimierza, tzw. Kaziuki. O akademii niedźwiedziej Radziwiłłów dowiedziałam się podczas okupacji niemieckiej w Wilnie, gdy zaczęłam uczęszczać na tajne komplety prowadzone przez panią Jadwigę Kubicką (J.K. prowadziła tajne nauczanie na poziomie szkolnictwa powszechnego w Wilnie w dzielnicy Antokol – przypis T.K.).

T.K. Mama studiowała na Wydziale Sztuk Pięknych USB w Wilnie. Po wyjściu za mąż zajmowała się domem i dziećmi. Ojciec był nie tylko leśniczym, lecz także oficerem rezerwy. Pod koniec sierpnia został zmobilizowany. Jaki był jego szlak bojowy we wrześniu 1939 roku?

H.M. Moja mama po zdaniu matury rozpoczęła studia na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie, ale nie ukończyła ich dyplomem, ponieważ wyszła w 1930 roku za mąż i wyjechała z mężem do Nadleśnictwa Berszty, miejscowość Pogorenda. Jak już wspominałam, tatuś z zawodu był inżynierem leśnictwa, zaś w służbie wojskowej był oficerem artylerii przeciwlotniczej w rezerwie. Po otrzymaniu wezwania w 1939 roku wyjechał z Narot do Wilna, aby stawić się w swojej jednostce wojskowej, która stacjonowała na Porubanku. Trudno mi powiedzieć o szlaku bojowym tatusia. Wiem na pewno, że był w Brześciu, ponieważ stamtąd wysłał list do mamy w dniu 16 września 1939 roku. Według inżyniera Józefa Golary, nasz ojciec do niewoli sowieckiej trafił 19 września 1939 roku w okolicach Równego.

/ Jan i Maria Jankowscy z dziećmi: Stasiem, Helą i Mariuszkiem na kolanach Kamili Jankowskiej, matki Jana, Naroty w powiecie oszmiańskim, 1937 r., fot. zbiory Heleny Miczyńskiej

T.K. Tata znalazł się w niewoli radzieckiej. Co tymczasem działo się z Wami?

H.M. W końcu sierpnia tatuś wyjechał z nadleśnictwa, a my z mamą pozostaliśmy w Narotach. Jednakże tatuś prosił, aby mama sama zdecydowała, kiedy ma opuścić Naroty, gdy na wsi zrobi się niebezpiecznie. Przewidywał, że będziemy zmuszeni uciekać do Wilna do babci.

17 września późnym wieczorem do nadleśnictwa zajechał oddział ułanów, którzy przedzierali się do Wilna znad granicy. Zatrzymali się na krótko, aby coś zjeść i nakarmić konie. Mama chciała, żeby nas zabrali ze sobą. Bardzo bała się władzy sowieckiej. Rotmistrz zgodził się, ale po otrzymaniu wiadomości, że oddziały sowieckie już są pod Wilnem, odmówił pomocy. Odjechali. My pozostaliśmy. Mieliśmy bardzo trudną noc. Wczesnym rankiem zjawili się przedstawiciele władzy radzieckiej. Chcieli powiesić czerwoną flagę na budynku nadleśnictwa. Pytali bardzo perfidnie o zgodę. Dlatego z mamą się zgodziliśmy. Pozornie zostawili nas w spokoju, lecz gdy chcieliśmy opuścić nadleśnictwo i wyjechać do Smorgoń, aby pociągiem pojechać do Wilna, nie pozwolili. Przy obu bramach wyjazdowych do naszego obejścia zostały postawione posterunki. Tym faktem mamusia bardzo się zdenerwowała. Zdawała sobie sprawę, że dotarcie pieszo do stacji kolejowej w Smorgoniach, z trójką dzieci, będzie niemożliwe. Dni mijały w nerwach. Babcia i ciotki czekające na nas w Wilnie zaczęły się niepokoić. Zdecydowały dowiedzieć się, co nas wstrzymuje. Ciocia Mila, starsza siostra mamy, przyjechała do Smorgoń i tam od ludzi usłyszała o naszym internowaniu. Postanowiła działać. Pojechała do wsi Naroty. Poprosiła gospodarza Białorusina, aby mamę z dziećmi przywiózł nocą na stację kolejową w Smorgoniach. Gospodarz prośbę spełnił. Upoił straże i nocą, wozem drabiniastym, bocznymi drogami, dowiózł nas na dworzec kolejowy w Smorgoniach. Tam ciocia Mila czekała już na nas z biletami. Do pociągu wsiadaliśmy na bocznicy za zgodą kolejarzy. Szczęśliwie dotarliśmy do Wilna.

T.K. Zamieszkaliście w Wilnie z babcią i siostrami mamy. Wasza sytuacja materialna była trudna. Cały dobytek pozostał w Narotach. Jednak chyba największą obawę budziła możliwość deportacji na wschód? Było to bardzo prawdopodobne ze względu na ojca oficera Wojska Polskiego.

H.M. Szczęśliwie dotarliśmy do Wilna w październiku 1939 roku i zamieszkaliśmy u babci Heleny Szyszko na ulicy Antokolskiej 42 m. 3. Oczywiście musieliśmy się zameldować w urzędzie miasta, bo taki był oficjalny nakaz. Byliśmy przyjezdni. Zastanawialiśmy się: meldować się czy nie. Różne były glosy. Ostateczną decyzję o meldunku podjęła ciocia Stasia, najstarsza siostra mamy, i ona też dokonała tego meldunku. To nas uratowało od zsyłki w głąb Rosji. Władze miały nas na oficjalnej liście, więc nie śpieszyły się z wywózką. Byliśmy pod ich stałą kontrolą. Wkroczenie wojsk niemieckich do Wilna uratowało nas przed deportacją w głąb Związku Radzieckiego.

Gdy uciekaliśmy z Narot, mama zabrała tylko dokumenty i potrzebne rzeczy, tj. nasze i swoje ubrania. Wszystko straciliśmy. Nie mieliśmy pieniędzy, nie mieliśmy rzeczy na wymianę za jedzenie. Byliśmy na utrzymaniu cioć i babci, które również nie stały zbyt dobrze finansowo. Mama była zmuszona zapisać nas do ochronki i tam chodziliśmy na obiady. Często byliśmy głodni. W tym też ciężkim dla nas okresie okazało się, że mama jest chora na gruźlicę. Dostała silnego krwotoku z płuc.

T.K. Po okupacji sowieckiej przyszła niemiecka. Dla Pani i Pani rodzeństwa to czas straszliwy. W kwietniu 1943 roku zmarła Wasza mama, a niedługo potem dowiedzieliście się, że Tata został zamordowany w Katyniu.

H.M. Jak już wspominałam zajęcie Wilna przez Niemców uratowało nas przed zesłaniem, ale nasza sytuacja stale się pogarszała, ponieważ stan zdrowia mamy ulegał pogorszeniu i to w szybkim tempie. Mama nie była odpowiednio leczona z braku leków i miała złe odżywianie. Lekarz Umiastowski zaproponował radykalne leczenie – odmę. Mama się zgodziła. Niestety ta decyzja była fatalna, skróciła jej życie. Zmarła 6 kwietnia 1943 roku. Pogrzeb odbył się 9 kwietnia. Tydzień później w „Gońcu Codziennym” przeczytaliśmy, że Jan Jankowski urodzony w 1901 roku nie żyje. Został zamordowany przez NKWD strzałem w tył głowy. Mama, umierając, nie wiedziała o śmierci męża. Mówiła, że tata wróci i zaopiekuje się nami. Prosiła swą siostrę Ludmiłę, aby do powrotu taty opiekowała nami. Nie wiedziała, że opieka cioci Mili będzie o wiele dłuższa.

Było nam ciężko, ale dobrzy ludzie starali się pomagać. Pani Przejałgowska hodowała kozy. Codziennie przekazywała nam litr mleka. Dr Lazarowicz przywiózł kurę, dzięki temu mieliśmy jajka. Ciocia Mila skorupki suszyła i sproszkowane dodawała nam do koziego mleka. Te produkty uchroniły nasze płuca przed groźną chorobą.

/ Helena Miczyńska na cmentarzu antokolskim przy grobie matki i dziadków w Wilnie w roku 2004, fot. zbiory Heleny Miczyńskiej

T.K. Operację „Ostra Brama” przeżyliście w piwnicy domu sąsiada. Po odbiciu miasta z rąk niemieckich przyszła informacja o aresztowaniu przez Sowietów oficerów wileńskiej AK w Boguszach oraz żołnierzy w Miednikach Królewskich. Nie mieliście już chyba złudzeń, że Wilno pozostanie przy Polsce?

H.M. W pierwszych dniach lipca 1944 roku patrol niemiecki zastukał do naszych drzwi. Otrzymaliśmy rozkaz opuszczenia mieszkania. Oznajmiono nam, że zbliża się front, a Wilno szykuje się do obrony. Ludność cywilna nie może przebywać w rejonie działań wojennych. Byliśmy zrozpaczeni. Gdzie uciekać, gdzie się schronić? Przyszedł nam z pomocą sędzia Sienkiewicz. Imienia nie pamiętam. Był właścicielem dwóch domków jednorodzinnych. Oba stały na tej samej działce, ale jeden przy ulicy, drugi w głębi ogrodu, w dość dużej odległości od pierwszego. Zaproponował, abyśmy zatrzymali się u niego w domku w ogrodzie. Nie był zamieszkały, jego okiennice zawsze były zasłonięte. Skorzystaliśmy z pomocy. Liczyliśmy, że Niemcy nie będą sprawdzać, czy ten domek jest zamieszkały. Schroniliśmy się w piwnicy, a babcia z ciocią Stasią i ciocią Kadzią pozostały w domku przy zamkniętych okiennicach. Mieliśmy jednak szczęście i pecha. Jeden z żołnierzy niemieckich, młody chłopak, zobaczył nas przez okienko w piwnicy, ale nie wydał. Usiadł tak, że plecami zasłonił okno. Podczas ataku wojsk sowieckich zginął na naszych oczach. Szturm nastąpił od strony rzeki. Tego manewru Niemcy pewnie się nie spodziewali. Działania wojenne trwały około tygodnia.

Nasz dom nie został zniszczony ani okradziony. Wszystko było w mieszkaniu dokładnie w takim porządku, w jakim je zostawialiśmy, pośpiesznie opuszczając na rozkaz Niemców. Byliśmy bardzo szczęśliwi, kiedy mogliśmy witać oddziały Armii Krajowej wkraczające do Wilna. Przemarsz odbywał ulicą Antokolską. Powiewały na wietrze flagi biało-czerwone.

Przeżyliśmy też rozpacz, gdy dowiedzieliśmy się, że nasi żołnierze i dowództwo zostali przez Sowietów aresztowani. Ogłoszenie Wilna stolicą Litwy uświadomiło nam, że będziemy musieli opuścić nasze Wilno!

1 sierpnia wybuchło powstanie w Warszawie. Wojska sowieckie przypatrywały się, jak giną warszawiacy. My Kresowiacy, jeszcze przed wybuchem powstania, nie mieliśmy już złudzeń odnośnie Związku Radzieckiego. Katyń i wileńskie AK to tragiczne ofiary tego „sojusznika”.

T.K. Kiedy wyjechaliście z Wileńszczyzny i gdzie osiedliliście się w nowej rzeczywistości?

H.M. Z Wilna wyjechaliśmy w połowie maja 1947 roku. Jechaliśmy przez Kowno i Prusy. Granicę przekroczyliśmy 22 maja. Pierwszą polską stacją były Korsze. Chcieliśmy dojechać do Gdańska, ponieważ siostra tatusia Waleria zamieszkała w Gdyni. Stało się jednak inaczej. Zostaliśmy odłączeni od transportu w Bydgoszczy. Zamieszkaliśmy w poniemieckim baraku. Ciocia Mila rozpoczęła starania, aby otrzymać dokument stałej opieki nad nami i renty po ojcu. Otrzymała go w listopadzie 1947 roku, zasiłek zaś przyznano na jedno dziecko w wysokości 10 zł. Przeżyliśmy i pokończyliśmy studia.

T.K. Po upadku komunizmu angażowała się Pani w prace na rzecz upamiętnienia ofiar ludobójstwa katyńskiego. Jest Pani członkiem Stowarzyszenia Rodzin Katyńskich w Lublinie. Pamięć o ojcu utrwaliła Pani w publikacji „Lubelska Lista Katyńska” oraz swojej książce pt. „Aby odnaleźć miejsce”. Proszę opowiedzieć o swoich działaniach w tym zakresie.

H.M. Członkiem stowarzyszenia Rodzin Katyńskich w Lublinie jestem od momentu jego założenia. Od 2014 roku wchodzę w skład zarządu. Starałam się zawsze upamiętnić potomnym dane mego ojca. Dziś tatuś ma tablicę pamiątkową w Warszawie na kościele św. Karola Boromeusza, na Mogile Katyńskiej na cmentarzu w Lublinie przy ulicy Obrońców Pokoju, w Nakle. Miałam kilka spotkań z młodzieżą Liceum Plastycznego w Lublinie oraz dziećmi w kościele św. Barbary w Łuszczowie.

Wspomnienia o ojcu i mamie zamieściłam także w książkach: „Lubelska Lista Katyńska” (wydawnictwo UMCS 1997), „Pisane miłością” (tom II, wydawnictwo ASP Rymsza 2001 rok) oraz „Aby odnaleźć miejsce” (Wydawnictwo Archidiecezji Lubelskiej Gaudium 2013 rok).

/ Helena Miczyńska z synem przy kościele pod wezwaniem św. Michała Archanioła w Smorgoniach w roku 2019, fot. zbiory Heleny Miczyńskiej

T.K. Po 57 latach od opuszczenia Wilna, odwiedziła Pani miasto z bratem i synem. Były kolejne wyjazdy? Udało się także powrócić do Smorgoń i Narot?

H.M. Wilno odwiedziłam dokładnie po 57 latach w 2004 roku. Zastałam duże zmiany, jeżeli chodzi o dzielnicę Antokol. Ulicę Antokolską poszerzono, zlikwidowano „kocie łby”. Jednakże odcinek ulicy od domu prof. Mariana Zdziechowskiego do kościoła śś. Piotra i Pawła uległ niewielkim zmianom. Zniszczono tylko kapliczkę św. Weroniki. Część starych domków została zachowana. Natomiast wszystkie domki jednorodzinne za kamienicą Mariana Zdziechowskiego zostały zlikwidowane i wybudowano wieżowce. Tuż przy kamienicy Mariana Zdziechowskiego był mały sklepik z artykułami piśmienniczymi, w którym kupowaliśmy zeszyty. Nadal stoi, bardzo zniszczony, ale stoi. Dlaczego?

Udało nam się postawić pomniczek na grobie mamy (dawny krzyż został zniszczony). Wiele osób mi znajomych ekshumowało ciała zmarłych krewnych, aby pochować w Polsce. Ja uważałam, że ta mogiła mojej mamy to dowód, że kiedyś żyli tu Polacy, że to była Polska. Ten mały pomniczek odgrywa dość znaczną rolę historyczną. Nigdy nie pomyślałam, że mógłby zniknąć.

W 2019 roku odwiedziłam z synem Białoruś. Byłam w Narotach Kolonii. Obecnie ta miejscowość nazywa się Orechówka. Dom, w którym mieszkaliśmy, nadal stoi, ale jest obudowany cegłą, a był drewniany. Ogród i zabudowania gospodarskie zlikwidowano. Zamiast ogrodu są parcele z domkami mieszkalnymi. Zabudowania gospodarcze przebudowano na domy mieszkalne. Jedynie studnia, która oddzielała dom od zabudowań gospodarczych, jest nienaruszona. Nasz dom łatwo było mi znaleźć, bo był piętrowy i miał piwnicę, do której wchodziło się z kuchni (poprzez klapę i schody). Nadleśnictwo białoruskie udostępniło nam wejście do środka. Dowiedziałam się, że po wojnie służył jako suszarnia. Budynek kancelarii nadleśnictwa spłonął.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Lublin, 25 kwietnia 2023 r.