Dzisiaj jest: 6 Grudzień 2023        Imieniny: Mikołaj, Emilian, Leontyna
Świąteczna zbiórka dla Polaków

Świąteczna zbiórka dla Polaków

Świąteczna zbiórka dla Polaków w obwodzie lwowskim. Organizujemy świąteczną zbiórkę darów dla naszych rodaków żyjących w obwodzie lwowskim na Ukrainie. Ludzi pozostawionych często samym sobie. Ludzi, o których państwo ukraińskie…

Readmore..

Posłuchaj dum przeszłości, niech cię one napełnią nadzieją  lepszego jutra, idź w imię Boże i Królowej Korony Polskiej  Maryi!

Posłuchaj dum przeszłości, niech cię one napełnią nadzieją lepszego jutra, idź w imię Boże i Królowej Korony Polskiej Maryi!

/ Marsz Sokolników. Źródło Śląskie Archiwum Cyfrowa Byłaś królową, jesteś niewolnicą. Jeżeli naród pod jarzmem upada, cały świat woła pełen wzgardy: Zwyciężonym biada! Lecz jeśli naród pod obuchem żyje i…

Readmore..

Koliszczyzna i stepy  - Michał Grabowski

Koliszczyzna i stepy - Michał Grabowski

Straszno widzieć jak siekiera odrąbuje głowę starca, co się nie broni a modli tylko; jak kosa porze brzemienną niewiastę; okropnie patrzeć na całą rodzinę zaskoczoną nagłą, widzianą śmiercią, na rozpacz…

Readmore..

Pomnik Wołyński został odsłonięty w niedzielę, 12 listopada 2023 roku w Radomiu. Monument stanął w alei głównej cmentarza przy ul. Limanowskiego w Radomiu.

Pomnik Wołyński został odsłonięty w niedzielę, 12 listopada 2023 roku w Radomiu. Monument stanął w alei głównej cmentarza przy ul. Limanowskiego w Radomiu.

Pomnik Wołyński został odsłonięty w niedzielę, 12 listopada 2023 roku w Radomiu. Monument stanął w alei głównej cmentarza przy ul. Limanowskiego w Radomiu.Pomnik pamięci obywateli polskich II RP, ofiar zbrodni…

Readmore..

3 miesiące więzienia za “znieważenie” Ukraińców.  Zdaniem sądu Zdaniem sądu kara ma “odstraszyć naśladowców”

3 miesiące więzienia za “znieważenie” Ukraińców. Zdaniem sądu Zdaniem sądu kara ma “odstraszyć naśladowców”

3 miesiące bezwzględnego więzienia za znieważenie Ukraińców – taki wyrok usłyszał pan Jerzy Andrzejewski [wyraził zgodę na publikację imienia i nazwiska – przyp. JM], przedsiębiorca z Lublina, który – jak…

Readmore..

Grudniowy numer KSI (12/2023)

Grudniowy numer KSI (12/2023)

Readmore..

Moje Kresy – Anna  Muszczyńska cz.4

Moje Kresy – Anna Muszczyńska cz.4

Krzyżowice, miejscowość o odległym w czasie rodowodzie, który sięga okresu rzymskiego. Wymieniona jest w „Kodeksie dyplomatycznym katedry krakowskiej”, dokumencie z roku 1273. Późniejsza wzmianka o Krzyżowicach pochodzi z 1288 roku…

Readmore..

ZBRODNIE UKRAIŃSKIE

ZBRODNIE UKRAIŃSKIE

/ fot. Leon Popek/CC BY-SA 3. 11 i 12 lipca 1943 r. UPA dokonała skoordynowanego ataku na polskich mieszkańców 150 miejscowości na Wołyniu. W sumie w latach 1943-45 na Wołyniu…

Readmore..

Leonard Stecki – lekarz, ppor. rezerwy, jedna z tysięcy ofiar sowieckiego ludobójstwa katyńskiego

Leonard Stecki – lekarz, ppor. rezerwy, jedna z tysięcy ofiar sowieckiego ludobójstwa katyńskiego

/ Leonard Stecki - zdjęcie z okresu studiów na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, fot. kopia ze zbiorów Litewskiego Centralnego Archiwum Państwowego Urodził się 30 kwietnia 1907 roku…

Readmore..

Taktyka ukraińskich organizacji  nacjonalistycznych  w latach 1941-1942.

Taktyka ukraińskich organizacji nacjonalistycznych w latach 1941-1942.

/ Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów pod rękę z Hitlerem. Fot. NAC Okres poprzedzający wybuch wojny niemiecko-sowieckiej obie frakcje OUN wykorzystały na prace przygotowawcze do tworzenia przyszłych struktur państwowych, które po porażce…

Readmore..

7 miesięcy więzienia za… nieprzeczytanie książki o “dobrych Ukraińcach”

7 miesięcy więzienia za… nieprzeczytanie książki o “dobrych Ukraińcach”

Andrzej Łukawski, organizator “marszu wołyńskiego” w Warszawie, pójdzie do więzienia za wpisy internetowe dotyczące banderyzmu. To wynik wniosku złożonego na mężczyznę przez Związek Ukraińców w Polsce. Wszystko zaczęło się w…

Readmore..

Akcja

Akcja "Wisła". Marek A. Koprowski

Dlaczego doszło do akcji „Wisła”? Siedemdziesiąt lat temu władze polskie rozpoczęły operację „Wisła”, która do podręczników historii przeszła pod nazwą akcji „Wisła”, choć nazwa ta nie jest właściwa. Użył jej…

Readmore..

Dramat Flotylli Pińskiej we wrześniu 1939

/ Flotylla pińska

Wczesną wiosną 1939 roku flotyllę zmobilizowano. Utworzono Oddział Wydzielony „Wisła”, który miał bronić Wybrzeża oraz Oddział Wydzielony „Prypeć” przeznaczony do ochrony granicy polsko-sowieckiej. Z myślą o przyszłych działaniach: obronie linii rzek, wspieraniu artyleryjskim działań lądowych, m.in. desantów i walce z okrętami przeciwnika, jednostki rozlokowano na przestrzeni od granicy, aż do Pińska.

Opancerzone monitory były główną polską siłą w regionie. Statki osłony przeciwlotniczej, zamaskowane i ukryte, stacjonowały w pobliżu najważniejszych przepraw, mostów i węzłów kolejowych. Największe zgrupowanie jednostek znajdowało się w okolicach Mostów Wolańskich.

Miało bronić połączenia Lwów – Wilno i strategicznego szlaku komunikacyjnego Łuniniec – Sarny. W przededniu kampanii wrześniowej flotyllę tworzyło: 6 monitorów, 3 kanonierki, 4 statki uzbrojone, 17 kutrów (w tym 3 kutry obsługi, 1 zwiadu artyleryjskiego i łączności), 2 kutry meldunkowe, 7 trałowców, statek minowo - gazowy oraz około 50 jednostek pomocniczych (32 krypty, statek szpitalny, 2 holowniki, motorówki i ślizgacze)

Do 17 września 1939 roku flotylla zestrzeliła kilkanaście niemieckich samolotów. Nie przydzielona do innej jednostki operacyjnej, 15 września weszła pod rozkazy gen

Franciszka Kleeberga, dowódcy Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie”. Po sowieckiej agresji sytuacja flotylli stała się dramatyczna. Okręty znajdujące się nad granicą zaczęły ewakuację. Jednak wyjątkowo suche lato spowodowało znaczne obniżenie poziomu wód.

Płycizny uniemożliwiały odwrót. Po raz drugi w krótkiej historii flotylli podjęto decyzję o zatapianiu okrętów. 17 września w okolicach bazy Nyrcza na dno poszedł okręt flagowy, później największe monitory. W Pińsku do 18 września niemieckie i sowieckie naloty odpierał „Generał Szeptycki”. Dowództwo podjęło decyzję o spaleniu okrętu, kiedy sowieci zbliżali się do miasta i ostrzeliwali katedrę i kolegiatę jezuicką. Następnego dnia do portu weszły monitory „Wilno” i „Kraków”. 20 września rozpoczęła się ewakuacja miasta. Port opustoszał. Wysadzono w powietrze most na Pinie. Mniejsze jednostki kontynuowały ewakuację na Zachód. Sowieci zajmowali Pińsk i ścigali cofającą się flotyllę. 21 września na Kanale Królewskim pod Kuźliczynem jedyną drogę odwrotu zablokował zerwany most. Wobec naporu oddziałów sowieckich dowództwo wydało ostatni rozkaz o samozatopieniu reszty jednostek Flotylli Pińskiej w taki sposób, aby w przyszłości można je było wyremontować w ciągu 10 dni. W dorzeczach Piny i w Kanale Królewskim spoczęło na dnie lub spłonęło prawie 150 jednostek. Flotylla przestała istnieć. 23 września do Pińska wpłynęła sowiecka Flotylla Dnieprzańska. [1]

Wrześniowy epizod Zawziętej

Wybuch wojny zastał Zawziętą na jeziorze Zabot, gdzie wraz z pozostałymi kanonierkami starannie zostały zamaskowane. Wokół okrętów marynarze wykopali doraźne rowo-schrony oraz przygotowali stanowiska obrony przeciwlotniczej dla zdjętych z jednostek ckm-ów.

Okręty I dywizjonu przyporządkowano do pododcinka „Horodyszcze”, gdzie wraz z kompanią marynarzy miała bronić przepraw przez Jesiołdę. Niski stan wód sprawił, że dotarcie do wyznaczonych pozycji było bardzo trudne. Rankiem 16 września kanonierka znajdowała się dopiero w rejonie Bereźców, aż 33 km od Horodyszcza. Wieczorem tego samego dnia, być może w celu przyspieszenia ruchu kanonierek kmdr Zajączkowski wyznaczył na ich dowódców oficerów, choć mogło nastąpić to również z przyczyn operacyjnych. Dowódcą Zawziętej został por. mar. w st. spocz. Jerzy de Latour. Z 17 na 18 września Zawzięta wraz z Zaradną wpłynęła na środkowy Strumień. Jednak 4 km w górę od zbiegu Strumienia z Piną ruch kanonierek powstrzymała ogromna płycizna. Dowódca zespołu ppłk. Klewszczyński zdecydował się zająć stanowiska ogniowe na odcinku 1,5 do 4 km od zbiegu z Piną. Wraz z pogarszającą się sytuacją na Polesiu (wkroczenie Rosjan) kmdr Zajączkowski po konsultacji z gen. Klebeergiem rozkazał zniszczyć okręty flotylli. Po wysadzeniu mostów zniszczono Zawziętą, stojącą na Strumieniu. Złożoną w wieżach haubic 100 mm amunicję (po 80 pocisków) oblano benzyną i podpalono, silniki zaś rozbito młotami. Jednostka zatonęła, choć jej wrak wystawał ponad poziom wody.

Oddział sformowany z załogi Zawziętej jednostek innych jednostek w sile 3 plutonów (każdy po 20 ludzi, armata 37 mm, ckm, rkm, 20 kb i 80 granatów ręcznych) wyruszył pod dowództwem kpt. art. Władysława Jasika na 20 zarekwirowanych furmankach do Morocznej, gdzie dołączył do Grupy KOP.[ 4 ]

Marynarze kontynuowali odwrót pieszo. Wielu z nich niosło sprzęt wojskowy zdemontowany ze statków. Część dołączyła do zgrupowania gen. Wilhelma Orlika-Rueckmanna, ostatniego dowódcy KOP. Walczyli m.in. pod Szackiem i Wytycznem. Sowieci pojmali większość z nich pod Brześciem.

26 września w wsi Mokrany komuniści wymordowali oficerów i podoficerów. Szeregowców zabrano do niewoli. Ich szczątki odnaleziono w Katyniu.

W 1940 roku, niektórych spośród wiezionych w Smoleńsku, odesłano do niemieckiego obozu jenieckiego Mossburg w Bawarii. Nazwiska poleskich marynarzy widnieją też na listach ofiar obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu.

Ci, zaś którzy dołączyli do SGO „Polesie”, kontynuowali walkę z wrogiem do 5 października. 28 września utworzyli batalion morski, później kompanię. Spieszeni marynarze sforsowali Bug. Walczyli pod Lipinami i Helenowem. U boku żołnierzy gen. Franciszka Kleeberga uczestniczyli w bitwach pod Jabłonną i Kockiem. W ostatnim starciu kampanii wrześniowej wzięli udział w zwycięskim natarciu na Wolę Gułowską. Wygrali bitwę i skapitulowali dopiero z powodu braku amunicji i zaopatrzenia. Nieliczni, którzy wracali do domów trafiali do konspiracji lub ginęli z rąk miejscowych komunistów.

Po zajęciu Pińska sowieci podnieśli i wyremontowali zatopione statki. Doszczętnie zrabowali bazę portową w Pińsku. Cześć polskich monitorów i statków włączono później w skład Floty Dnieprzańskiej, stacjonującej w Kijowie. Latem 1941 roku, już pod banderą sowiecką, wzięły one udział w walkach z Niemcami. [1]

Jan Sobiegraj: „ Dnia 17 września  1939 roku ORP „Sierpinek” był zakotwiczony na rzece Prypeć przy kanale Sytnickim. O godz. 13.30 dca ORP, por. Marciniak, otrzymał rozkaz: „zatopić okręt zgodnie z regulaminem RSO.” Załogę zorganizowano zgodnie z regulaminem służby polowej, by dołączyć do III kompanii I-go Batalionu Morskiego, który wchodził w skład Armii Polesie pod dowództwem generała Kleberga. Armia ta spieszyła na odsiecz oblężonej Warszawie. Po stoczonej ostatniej bitwie pod Kockiem, Armia Polesie została rozbita. Część batalionu morskiego pod dowództwem komandora Biela, została rozbrojona przez armie radziecka, na prawym brzegu rzeki Bug, nad jeziorem Tur.”

W momencie wzięcia batalionu do niewoli przez armie radziecka, przez przypadek (kolega stojący obok w dwuszeregu, na pytanie radzieckiego żołnierza, jaki to stopień ma ten obok na rękawie, powiedział, że ”eto starszyj matros”) nie trafia do grupy podoficerów i oficerów, później rozstrzelanych w Mokranach przez NKWD. Kilku również trafiło do Katynia i Ostaszkowa. Nigdy nie wrócili. Kiedy Rosjanie prowadza ich w kolumnie, udaje mu się uciec na jednym z zakrętów w lesie. Już w trakcie marszu czuje, ze coraz bardziej mu dokucza kolano. Spuchnięte i czerwone. Po ucieczce przedziera się w stronę Pińska do rodziny. [2]

Franciszek Rydzewski : Szkoła Podchorążych Marynarki Wojennej 28 sierpnia 1939 roku wróciła z Gdyni do Bydgoszczy. Nie skończyła swego letniego pływania. Taki był rozkaz z Dowództwa Floty. W szkole nie było już wykładów w audytoriach. Komendant szkoły pan komandor Morgenstern zarządził ćwiczenia bojowe w polu. W okolicach Bydgoszczy w laskach w czasie naszych ćwiczeń spotykaliśmy ukryte oddziały polskie w pełnym rynsztunku. Śliczny polski wrzesień. Niebo błękitne, babie lato snuje się cienkimi nitkami w powietrzu, pola puste, zboże skoszone i zwiezione, podejrzliwa, niesamowita cisza panuje, tak jakby wróżyła straszliwy huragan lada chwila.  W nocy miałem służbę oficera placu. Garnizon bydgoski prawie całkowicie opustoszały. Zostały tylko służby pomocnicze. Na ulicach rozwieszone plakaty: ręka ze swastyką zagrabia Polskę – napis – „Do broni”!    W nocy żołnierz przyprowadził mi do komendy placu młodego 17-letniego chłopaka i zameldował mi że ten chłopak chodził po liniach obronnych i notował wszystko, i musi być z piątej kolumny niemieckiej. Kazałem oskarżonego zamknąć w areszcie garnizonowym i przedstawić do sądu wojennego.   Po trzech dniach przyszedł rozkaz ewakuowania Szkoły Podchorążych do Pińska na Flotyllę Pińską.(…) Na drogach tłok, pełno wiejskich furmanek, które jechały na miejsce zboru w myśl planu mobilizacyjnego. Trudna jazda. Wreszcie kolo Kobrynia droga jest wolna. Dodajemy gazu. Widać niedaleko jak bombowiec pod lasem ląduje, Komendant z ppor. Macikowskim uzbrojeni w karabinki biegną na miejsce, Po chwili wracają i mówią, że to jest nasz „Łoś”. Dojeżdżamy do Pińska. Flotylla w alarmie. Przyjeżdżają ze wszystkich stron ludzie z kartami mobilizacyjnymi. Komendant po widzeniu się z dowódcą Flotylli kmdr. Zajączkowskim oznajmia, że Szkoła Podchorążych zostanie zakwaterowana we wsi Horodyszcze koło Pińska, Po trzech dniach przyjeżdża Szkoła Podchorążych. Czemu tak długo – pytam się jako oficer pełniący służbę na dworcu. Samoloty niemieckie złapały nas pod Nałęczowem. Broniliśmy się.  Wieś poleska Horodyszcze nad jeziorem. Na pagórku kościółek wiejski na jego ścianie frontowej jeszcze pociski z czasów wojny 1920 r. Plebania, uroczy dworek w niej mieszka ksiądz proboszcz Młody człowiek, Polak z krwi i kości, dobrotliwy uśmiech na twarzy,  sługa Boży, tak jak jego praojcowie, uczy ewangelii na Polesiu, Częstuje nas miodkiem lipcowym, serem z kminkiem i świeżutkim masłem. Cicho wspomina „weźcie mnie z wami, mogę oddać ostatnią przysługę wam i marynarzom”. Czuł hekatombę jaka wali się na Polskę. We wsi kilka rodzin ewakuowanych z Warszawy. Dziewczęta pytają się co będzie. Trudno coś odpowiedzieć. Jedno tylko wiadomo, trzeba bronić kraju. Cicho tutaj i spokojnie. Polesia czar to ciche knieje i moczary. Tutaj komandor Zajączkowski uprawiał pasjonujące polowania na dzika nocą z latarką pod lufą sztucera. Komandor Zajączkowski mówił ze łzami w oczach: Polska bez Polesia, to nie mam gdzie żyć.   Kilkanaście dni trwała nasza sielanka w Horodyszczach. Przyszła wiadomość jak grom z nieba: wojska sowieckie przekroczyły granice Polski, Warszawa oblężona.  Komendant zebrał oficerów i podchorążych i powiedział: idziemy na pomoc Warszawie.  Oficerowie dowódcami kompanii, podchorążowie dowódcami plutonów. Wszyscy ubrani w mundury koloru khaki. Zostałem dowódcą kompanii. Ludzie czekali mnie we wsi Damaszyce koło Pińska. Pojechałem tam, spotkał mnie kpt. mar. rez. Kuzio. Oto pańscy ludzie powiedział. Jest ich 120. Organizacja: podział na plutony, na drużyny i wyznaczenie dowódców tych jednostek. Podoficer prowiantowy bosman Krauze, podoficer amunicyjny mat Grzybowski. Jest amunicja, karabiny ręczne, granaty i jeden karabin maszynowy „Hotchkiss”. Oddałem z niego kilka krótkich serii – piękna maszynka. Z tymi ludźmi i tym sprzętem to po uwolnieniu Warszawy dojdę chyba do Berlina – pomyślałem. Zaczął się marsz w kierunku Warszawy. We dnie laskami i krzakami, w nocy głównymi drogami. Po kilku dniach cała Flotylla Pińska znalazła się na drodze niedaleko wsi Krymno. Nadleciało 5 samolotów niemieckich. Zaczęły bombardować. Odezwały się pojedyncze strzały z naszych kb. Bomby zrobiły trochę szkód. Kilka furmanek rozbitych, kilku rannych i jeden zabity – mat Mazur. Po uporządkowaniu oddziałów idziemy dalej. Znowu na naszej trasie spotykamy wojska sowieckie. Strzelają do nas. Zginął podchorąży Porwisiak i jeden marynarz. Kapitan Rabenda ze swoją kompanią otrzymał rozkaz od dowódcy batalionu kmdr. Kamińskiego oczyścić drogę. Trwało to cały wieczór i całą noc. Koło wsi gęsi.  W tej naszej marszrucie, bez prawidłowego kotła, bez spania, z nogami opuchłymi od marszu w saperkach, ludzie wymęczeni, wykazali się. Po drodze potyczki z grupkami wojsk sowieckich. Miałem 12 ludzi jeńców sowieckich. Wyskakiwali z szeregu, wyrywali kartofle i surowe jedli. – Kuszaj skolko ugodno!  – A czemu przyszliście tutaj strzelać do nas? – Ne znaju – komandir skazał!   – Dostalibyście więcej, ale hordy niemieckie zalewają nasz kraj, palą, grabią, zabijają, sami nie mamy co jeść.[3]

Bronisław Nować - "Jesion": Na dwa dni przed rozpoczęciem działań wojennych na zachodzie powierzono mi stanowisko komendanta statku cywilnego "Wilno". Była to stara, odrapana i ogromnie sfatygowana łajba, ale na chodzie. Statek ten przeznaczony byt do transportu zaopatrzenia dla flotylli, znajdującej się na rzekach. Załoga jego składała się z 23 marynarzy różnych specjalności. Uzbrojenie stanowiły normalne karabiny ręczne, które otrzymali wszyscy marynarze. Załoga z wyjątkiem służby maszynowej składała się z samych rezerwistów. Ludzie ci odwykli od dyscypliny wojskowej i na pewno łącznie z dowódcą na czele, nie przedstawiali doborowego materiału wojskowego. Zakres działania był zresztą skromny. Zadania stawiane przed załogą były na miarę jej możliwości. Dostarczyć zaopatrzenie do miejsca postoju flotylli i wrócić po nowy ładunek. Na to stać nas było na pewno. Szczególnie gdy się zważy, że wojny jeszcze nie było, wydawało się, że będzie to raczej przyjemna turystyka.

  Pierwszy rejs przypadł naszemu transportowi w nocy 31 sierpnia. 1-go września wczesnym rankiem zbliżaliśmy się do mostów wolanskich oddalonych od Pińska 72 km, gdzie w dniu tym znajdowała się część flotylli z okrętem flagowym "Admirałem Sierpinkiem". Dzień nie różnił się niczym od poprzednich. Zapowiadała się piękna słoneczna pogoda. Posucha utrzymująca się od dłuższego czasu spowodowała obniżenie się wód w rzekach. Podróż była ciężka. Na Pinie tworzyły się różnego rodzaju mielizny i przykosy ogromnie utrudniające żeglugę. Utykając na mieliznach, na miejsce postoju przybyliśmy około godziny 8-mej. Flotylla znajdowała się 2 km za mostami zakotwiczona na prawym brzegu rzeki. Na lewo nieco w górze rzeki znajdowała się zagroda Iwańca, w domu którego często przebywał komandor Zajączkowski. Tuż za nią rozłożyły się piękne kwieciste łąki - pastwiska dla stad bydła oraz raj dla pszczół hodowanych przez Iwańca. Co go łączyło z komandorem - nie wiadomo.

Przepływając obok zagrody zauważyliśmy sygnały flagowe na okręcie dowódcy. Po ujrzeniu przy pomocy lornetki poszczególnych flag odczytałem z kodu sygnałowego: "Działania wojenne rozpoczęły się". Zarządziłem z miejsca zbiórkę załogi. Podałem treść sygnałów. Pomimo, że byliśmy przygotowani na to, wyczuwaliśmy że wojna będzie, że wybuch jej jest tylko kwestią czasu, wiadomość ta podziałała na nas jak uderzenie piorunu. Tak - sprawa stała się jasna. Nie było żadnych złudzeń. Wojna stała się faktem. Trwała już od paru godzin. Wiadomość dotarła do nas z pewnym opóźnieniem. Spojrzałem po twarzach załogi, stały się one blade jakby z nich wszystka krew uciekła. Zapanowała głęboka cisza przerywana tylko westchnieniami. Staraliśmy się zachować spokój, nie wszystkim się to udało. Kierownik maszyn machnął w zdenerwowaniu ręką i odszedł na swoje stanowisko. Innym rozchyliły się usta z lekkim drganiem. Spoglądaliśmy na siebie roziskrzonymi oczyma, z których można było wyczytać głęboką troskę o losy Polski i najbliższych członków rodzin, którzy pozostali daleko od nas, zdani na własne siły. Bezpieczeństwo kraju zagrożone. Rodziny wielu z nas pozostały na kresach zachodnich lub w województwach centralnych. Tam już ludzie ginęli pod obuchem wojny. Tu na razie był spokój. Na razie.

   W minorowym nastroju "Wilno" dobiło do burty kantyny, celu naszej wędrówki. Wśród marynarzy panował nastrój podniecenia. Znajdujący się w kantynie żywo dyskutowali. Zdania były podzielone. Jedni twierdzili, że Polska nie wytrzyma naporu uzbrojonych po zęby wojsk hitlerowskich, inni, i ci stanowili zdecydowaną większość, przepowiadali rychłe załamanie się całego systemu hitlerowskich Niemiec. Podzielałem zdanie tych drugich. Część społeczeństwa uległa propagandzie obozu rządzącego, że Niemcy stoją w obliczu ruiny gospodarczej. Powszechnie twierdziło się, że brak im żywności, paliwa do pojazdów, że posiadają słabe uzbrojenie a szczególnie czołgi i samoloty. Miała to być straszna tandeta. Niebezpiecznie było nie podzielać takiego stanowiska, stąd ci pierwsi wypowiadali się nieśmiało. No cóż? - chyba tak należało robić, nic wolno było osłabiać ducha narodu. Zostaliśmy jako naród wystawieni na wielką próbę. Byliśmy gorącymi patriotami, jak zawsze nie brakowało nam zapału do walki. Marynarze też chcieli się bić. Denerwowało ich siedzenie na statkach czy w koszarach, gdy lam na zachodzie lała się krew.

   Po paru dniach nasz statek powrócił do Pińska a ja znów wróciłem do kompanii portowej. Nie wiem, jakie były dalsze losy "Wilna". Rola, jaka mi przypadła w kompanii to przeważnie pełnienie co drugi dzień funkcji podoficera służbowego na wartowni przy wejściu do portu. Przed bramą wejściową postawiona była stała warta, która zatrzymywała wszystkich ludzi nieznanych chcących wchodzić do portu. Do obowiązków podoficera należało legitymowanie tych ludzi i w przypadkach wątpliwych przekazywanie ich do dyspozycji oficera służbowego. Ostrożność podyktowana była tym, aby nie wpuścić na teren portu szpiegów lub dywersantów. Podejrzanych osobników przeważnie w mundurach oficerów armii lądowej przewinęło się sporo. Z każdym dniem było ich coraz więcej. Nie sądzę, że byli to dywersanci - najprawdopodobniej byli to oficerowie z różnych rozbitych jednostek, szukający tu kontaktów lub tylko schronienia. Na temat dywersji i szpiegostwa krążyło tu wiele opowiadań. Należało zachować wszelkie środki ostrożności. Z wyraźną dywersją zetknęliśmy się później.

   W kompanii portowej przebywałem do dnia 18 września, tj. do czasu opuszczenia przez nasze oddziały portu macierzystego. W pierwszych dniach wojny panował tu względny spokój. Przyśpieszono tylko kopanie schronów przeciwlotniczych, wprowadzono obowiązkowe zaciemnianie okien, uzupełniano urządzenia przeciwpożarowe, wystawiano stale patrole obrony przeciwlotniczej, zwiększono warty oraz poczyniono szereg zabezpieczeń na wypadek ataków lotniczych. W wolnych chwilach, których zresztą nic było za dużo, wojsko gromadziło się przy odbiornikach radiowych, by zaczerpnąć wiadomości o wydarzeniach na froncie. Wiadomości były na ogól lakoniczne albo wręcz bałamutne, np. o bombardowaniu przez lotnictwo polskie Berlina. Zagadkowe dla słuchających były komunikaty takie, jak "przeszedł F- czy W-7". Nic one nic mówiły, wzbudzały tylko szereg, czy słusznych, domysłów i komentarzy. Skończyło się i to. Po paru dniach radio przestało mówić.

   Niemcy zapuszczali zagony coraz głębiej na nasze ziemie, czego nie dało się ukryć przed ludźmi zgromadzonymi w Pińsku. Zaczęli napływać rozbitkowie z różnych oddziałów. Sygnalizowano o pojawieniu się niemieckich kolumn pancernych pod Warszawą, Kielcami, a nawet w okolicach Brześcia. Bombardowanie przez lotnictwo niemieckie wszystkich większych miast - nie było dla nas tajemnicą. Mówiło się również o bombardowaniu wsi i osiedli. - Dlaczego trzymają nas na tym zapleczu, z dala od frontu, gdy tam toczy się walka o byt narodu? - Zadawano sobie pytanie. Nic było na nie odpowiedzi. Pamiętam, jak jeden z oficerów sztabowych flotylli z zacietrzewieniem i, zdaje się, z głębokim przekonaniem tłumaczył, że dopiero teraz odkrył plany i przebiegłą strategię Śmigłego-Rydza. Wpuszczenie nieprzyjaciela klinami na tereny ziem polskich - jak przekonywał - było przewidziane i celowe. W klinach tych, które zostaną poprzecinane, będą zlikwidowane najdoborowsze dywizje niemieckie. Nic trafiało to do przekonania nawet przeciętnego ciury obozowego.

   Przystąpienie do wojny Francji i Anglii postawiło na nogi cały garnizon. Obudziły się wielkie nadzieje. Wszyscy wierzyli w nasze zwycięstwo. Panowało powszechne przekonanie, że wszystko jedno, jakie są dotychczasowe wyniki działań wojennych, klęska Niemiec jest nieunikniona. Marynarzy opanował szał radości. Stawiano na szybkie zakończenie wojny wspólnym pokonaniem wroga. A tymczasem armie nasze ponosiły klęski. Wojska sprzymierzonych nie przejawiały żadnej działalności. "Wśród serdecznych przyjaciół ..." Tak - zająca psy zjadły. Na dalekim wschodzie, w Pińsku odbijało się to jak w zwierciadle. W piękny słoneczny poranek wrześniowy wtoczono na bocznicę kolejową do portu pociąg sanitarny z rannymi żołnierzami. Mieli oni poza sobą całą gehennę cierpień. Do bramy portowej poczęło kołatać coraz więcej rozbitków z różnych ugrupowań bojowych. Wśród nich trafiali się ranni. Przybywali luźno żołnierze z różnych formacji, czasem niewielkie oddziały prowadzone przez swych dowódców. Twierdzili, że tu właśnie na rubieżach zabużańskich koncentrują się wojska polskie, które w momencie rozpoczęcia ofensywy przez Zachód przystąpią do decydującego uderzenia na wroga. Żołnierz polski z bólem wlókł okaleczone nogi na resztki wolnej ziemi polskiej z myślą, że stąd nastąpi kontruderzenie. Były to tylko mrzonki i pobożne życzenia.

   Na początku drugiej dekady września pojawiły się pierwsze eskadry lotnictwa niemieckiego nad Pińskiem. Rzecz zrozumiała, wywołały one dużą emocję wśród marynarzy. Zagrały szybkostrzelne przeciwlotnicze karabiny maszynowe oraz działa zenitowe. Spadły pierwsze bomby. Od tego czasu naloty trwały codziennie, po kilkanaście bombowców. Ofiarą bomb stały się przeważnie dzielnice mieszkaniowe. Powstały duże straty w budowlach i ofiary wśród ludności cywilnej. Rozmiary strat w ludziach nie były znane. Nad Pińskiem unosiły się chmury dymu. Na teren portu nie spadła ani jedna bomba - strat wśród marynarzy nie było. Dlaczego oszczędzano porty? - nie wiadomo. Samoloty latały na niskim pułapie, istny grzechot armat, karabinów maszynowych i broni ręcznej - też, też! -zestrzeleń nic było. Czyżby sprzęt nic był doskonały, czy też niedostateczne wyszkolenie załóg? Nic wiadomo. Noc były spokojne, wszystkie naloty dokonywane były w dzień. W porcie panował względny porządek i lad. Życie toczyło się normalnym torem. Marynarze zostali przemundurowani. Zamieniono im ubrania na zielone uniformy piechoty. Buty z wysokimi cholewami tzw. saperki. Odróżniali się od piechurów tylko tym, że na czapkach polowych mieli orzełki z kotwiczkami. Na tej zamianie wyszedłem jak najgorzej. Pobrałem buty dopasowane do nogi i, jeśli na miejscu były dość wygodne, to w późniejszym czasie, podczas długich marszów okazały się przykrótkie. W rezultacie miałem zawsze poobcierane pięty, a paznokcie schodziły z palców. Kto - psiakrew - przypuszczał, że starego Zejmana sterczącego na mostku kapitańskim jako sygnalista lub za kołem sterowym, zamieni wojna na piechura. W Pińsku nic odczuwaliśmy niewygód, jakie niesie ze sobą wojna. Zakwaterowanie było zupełnie dobre. Mieszkaliśmy w pięknych nowoczesnych koszarach z wszelkimi wygodami. Kuchnia na miejscu w podziemiach, sala jadalna, ubikacje, łazienki z prysznicami, z ciepłą i zimną wodą itp. Wyżywienie na ogół dobre, wydawane regularnie w ustalonych godzinach, Tylko czasem naloty lotnictwa nieprzyjacielskiego wywracały ustalony porządek dnia. Słowem - sielanka!

   Niepokój marynarzy wzbudzały wyjazdy niektórych oficerów w nieznanych kierunkach. Jedni oficjalnie żegnali się z wojskiem, oświadczając, że odchodzą do innych zadań, inni wynosili się cichaczem. Najbardziej złośliwi, których nigdzie nie brak, nazywali to dezercją. Wojsko tkwiło na swych posterunkach, wypełniając jakąś znikomą rolę w tych ciężkich i okropnych dniach wojny. Pińsk został z czasem odcięty od wszelkich źródeł informacji, zamilkło radio, przestała docierać prasa. Pozostała tylko plotka. Jakie to wtedy nie docierały wieści? W tym samym czasie mówiło się o wielkich zwycięstwach armii sprzymierzonych na Zachodzie, przy równoczesnym przekazywaniu szeptem wieści o sromotnych klęskach naszych wojsk i zdradzie dowódców. Rozbitkowie przybywający do portu z różnych oddziałów zawsze przynosili wiadomości złe, o samych tylko klęskach. Nie dowierzano im. Grożono konsekwencjami za sianie defetyzmu. Około polowy drugiej dekady września, wczesnym rankiem, zajechał na dziedziniec koszarowy samochód ciężarowy z podziurawionymi burtami, z których wysypało się kilkunastu żołnierzy pod dowództwem kaprala. Obskoczyliśmy ich z ciekawością. Byli zarośnięci, brudni, umazani we krwi. Niektórzy walili się pokotem na bruku i zasypiali natychmiast.

- Skąd przybywacie? Gdzie przebiega front? - padły pytania.

- Czyś ty bracie z byka spadł?! - odciął się kapral. Gdzie ty masz jaki front! Armie polskie rozbite, bronią się tylko poszczególne oddziały. Poczekaj jeszcze dzień, dwa, a będziesz miał front tu na miejscu.

   Uznaliśmy to za panikarstwo. Zagroziliśmy, że oddamy go w ręce dowództwa. Próbowaliśmy zmusić do milczenia.

- Ty mnie, majtku zakichany, dowództwem nic strasz! Ja przeżyłem piekło na ziemi. Odsłonił poszarpane od kul skrzele munduru i pokazał pokaleczone nogi.

- Czego tu siedzisz i na co czekasz? - odcinał się. Bierz karabin w łapy i ruszaj tam, gdzie się toczy walka o życie narodu. Broń honoru żołnierza, jeśli kraju nie zdołasz obronić. Tak. To on nas zmusił do milczenia. Wstyd nas zalewał. Po uzupełnieniu paliwa, żywności i amunicji, kapral ze swym wojskiem, wyruszył, jak mi się zdawało, by walczyć dalej. A my ... czekaliśmy na swą kolej losu. Nad Polską zapadał szary zmrok. Do Pińska dochodziły odgłosy dalekich wybuchów kul artyleryjskich i pękających bomb.[5]

Mały Katyń

 Zbrodnia w Mokranach była zakłamywanym i przemilczanym tematem tabu, zaś rodziny rozstrzelanych marynarzy przez blisko pół wieku czekały na wyjaśnienie losów najbliższych. Jeśli ktoś odważył się napisać o ówczesnych wydarzeniach, musiał godzić się na liczne „kompromisy” z cenzurą, w wyniku czego powstawały publikacje wprowadzające jeszcze większy zamęt. Ponieważ ZSRR nie kwapiło się do ujawniania swoich dokumentów, ustalenie dziejów marynarzy, którzy dostali się do radzieckiej niewoli, stało się praktycznie niemożliwe. Mariusz Borowiak nie poddał się jednak i wystosował w prasie i radio apel z prośbą o pomoc, wskutek czego zgłosili się doń świadkowie, dzięki którym mógł rozpocząć prace nad pierwszą monografią dotyczącą zbrodni w Mokranach. Wiele lat później praca ta ujrzała światło dzienne - niestety, nie wszyscy, którym badacz obiecał jej wydanie, doczekali tej chwili 28 września 1991 roku w Mokranach stanął pomnik, na którym napisano: „Oficerom i podoficerom Wojska Polskiego, Rzecznej Flotylli Marynarki Wojennej i 135 pułku piechoty poległym w Mokranah 26 IX 1939 r.”

Ten krótki tekst zawiera aż cztery błędy, jednak tym najistotniejszym jest określenie pozbawionych mundurów, skrępowanych i zamordowanych z zimną krwią mianem „poległych”.

Książka Mariusza Borowiaka również jest hołdem złożonym tym, których rozstrzelano w „małym Katyniu”, tylko ów badacz nie stara się oblekać morderstwa w piękne słówka, by przypadkiem kogokolwiek nie urazić. Jak sam autor pisze, wydanie tej publikacji nie jest ukoronowaniem analiz ówczesnych wydarzeń, to dopiero „bodziec do kontynuowania badań historycznych nad dziejami Flotylli Rzecznej dla innych autorów”.

Mariusz Borowiak nie ogranicza się li tylko do opisania zbrodni zainspirowanej przez Sowietów, a dokonanej przez członków Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, „Zapomniana flota. Mokrany” to również książka o dziejach FRMW w Pińsku. Pierwszy rozdział traktuje o ciszy przed burzą, jaką był drugi kwartał roku 1939, o przygotowaniach do wojny i mobilizacji floty. W drugim rozdziale autor opisuje czas wojny i reakcję na niemiecką agresję, trzeci poświęcony jest zaś radzieckiemu uderzeniu 17 września, samozatopieniu okrętów i walkach spieszonych batalionów. Kolejne dotyczą ostatniego marszu baonu kpt. Bończaka, morderstwa w Mokranach i próby odkrycia prawdy, zarówno przez badaczy, jak i rodziny zamordowanych. Ostatni rozdział traktuje zaś o losach pomnika i konieczności uhonorowania miejsca spoczynku marynarzy Flotylli. W pracy Mariusza Borowiaka nie brakuje poruszających fragmentów – nie należę do osób, które łatwo się wzruszają, ale opowieść o samozatopieniu jednostek floty i o tym, jak marynarze śpiewali Rotę patrząc na konające okręty, czytałem ze ściśniętym gardłem. Próbując dojść do prawdy, autor opierał się na relacjach ustnych, korespondencji, źródłach archiwalnych oraz licznych artykułach i opracowaniach. Bibliografia tej znakomicie udokumentowanej pracy liczy ponad 150 pozycji, zaś książka opatrzona jest 330 obszernymi przypisami umieszczonymi pod tekstem. Ponadto znajdziemy w niej wkładkę ze zdjęciami oraz bardzo ciekawe aneksy. Pierwszy zawiera biogramy polskich marynarzy zgładzonych na Kresach Wschodnich, kolejne listę oficerów i chorążych Polskiej Marynarki Wojennej zamordowanych od września 1939 do czerwca 1940 roku, historię losów polskich marynarzy w Katyniu, dane taktyczno-techniczne niektórych jednostek FRMW w Pińsku, szkice, rysunki oraz dokumenty.

We wstępie autor napisał, iż pragnie, aby jego książka przyczyniła się do upamiętnienia tragicznych losów marynarzy Flotylli Rzecznej Marynarki Wojennej w Pińsku, wszak naszym obowiązkiem jest nie dopuścić, by zapomniano o tym ważkim epizodzie historii Marynarki Wojennej. Postawił sobie za zadanie odpowiedzenie na pytania, co – i kiedy – tak naprawdę wydarzyło się w Mokranach, ilu oficerów i podoficerów zostało tam zamordowanych, wreszcie jak nazywali się ich oprawcy. Pełne wyjaśnienie tej zbrodni jest na razie niemożliwe przede wszystkim ze względu na brak dostępu do rosyjskich archiwów, myślę jednak, że pisząc Zapomnianą flotę Mariusz Borowiak uczynił ogromny krok naprzód na drodze do ocalenia pamięci marynarzy zgładzonych w „małym Katyniu”.[6]

Wykorzystano fragmenty z niżej przedstawionych źródeł:

[1] Mikołaj Falkowski    http://www.polskieradio.pl/39/245/Artykul/172576,Flotylla-Pinska

2]Historia człowieka, co rzekę pokochał -Katarzyna Sobiegraj    

http://www.zegluga.wroclaw.pl/articles.php?article_id=454

3] Franciszek Rydzewski „Dołączyć do załogi” http://smw.ocalicodzapomnienia.eu/index.php?o=pokaz&katid=1&pkatid=26&jid=1&postid=418&podkategoria=Varia

4] Bronisław Nować - "Jesion" Komendant BCh Obwodu Kozienickiego

WSPOMNIENIA Z LAT WOJNY I OKUPACJI       Głos Ziemi Zwoleńskiej

http://www.policzna.com/index.php?option=com_content&view=article&id=28:wspomnienia-z-lat-wojny-i-okupacji&catid=24:gos-ziemi-zwoleskiej&Itemid=48

5] Kanonierka Rzeczna "Zawzięta"    /JAROSŁAW ZAPAŁA/

http://www.weu1918-1939.pl/kmw/rzeczne/zawzieta/kmw_rzeczne_zawzieta.html

6] Na wieczną wachtę z kulą w tyle głowy Mirosław Szyłak-Szydłowski : Zapomniana flota. Mokrany http://ksiazki.wp.pl/rid,1364,tytul,Na-wieczna-wachte-z-kula-w-tyle-glowy,recenzja.html