- Kategoria: Historia
- Eugeniusz Szewczuk
- Odsłony: 242
Moje Kresy – Anna Muszczyńska cz.8 -ostatnia
W kilka dni później w niedzielę 20 lutego 1944 roku do Firlejowa zjechała liczna grupa niemieckiego wojska w granatowych mundurach, podjechali pod ukraińską cerkiew Zesłania Ducha Świętego. Wyprowadzili ludzi pod nasz kościół św. Stanisława, oddzielnie kobiety i mężczyzn. Zażądali zwrotu zwłok niemieckiego żołnierza i jego rzeczy. Zagrozili rozstrzelaniem co dziesiątego. Jeden z nich Ukrainiec, służył za tłumacza. Ukraińcy zostali zmuszeni do odkopania dołu w których grzebano rozstrzelanych Polaków. Ktoś przyniósł poplamione krwią dwa niemieckie koce. Odkopane zwłoki Niemcy kazali pochować na cmentarzu, nikogo jednak nie zabili. Pobili tylko kobietę, która przyniosła te koce. Hitlerowcy zabrali też zwłoki swojego żołnierza, gdyż po to przyjechali. Polacy w odkopanym dole znaleźli swoich bliskich i pochowali ich na cmentarzu, a ponieważ nie było czasu na zrobienie trumny, zwłoki chowano w czym się tylko dało. Przykładowo mamę Zofii Ziemby, Franciszkę Kossakowską pochowano w żłobie wyjętym z obory.
Lista pomordowanych Firlejowie:
Tekla Uchman, Aniela Korczyńska, zamężna córka wymienionej oraz dwójka jej dzieci (wnuki Anieli), Władysław Korczyński (syn Anieli), Wiktoria Sabuńko z dwiema córkami, Jan Korczyński z żoną Katarzyną (mój dziadek i babcia), Józef syn Jana Korczyńskiego z sześciorgiem dzieci, Maria Korczyńska, żona Władysława i troje dzieci, Anna Korczyńska z matką, Władysław Szymański i dwóch synów, Helena Ziębicka z dwiema córkami i synem, kierowniczka poczty (N/N), Zielińscy ojciec i syn, żona ojca (Zielińska) zmarła od pobicia, Lisowie matka i syn, Maria Wenc, Katarzyna Wenc (synowa Marii), Stanisław Wenc (syn Katarzyny), niemowlę urodzone podczas napadu, Franciszka Kossakowska (lat 36), Zofia Kossakowska. Dalsze nazwiska ofiar nie zostały ustalone. Pragnę dodać, że wszyscy pomordowani z rodzin Korczyński, Szymański i Zalewski to nasza rodzina ze strony babci Katarzyny zd. Szymańska. Razem w naszej „dużej rodzinie” zostało bestialsko zamordowanych przez banderowców 18 osób.
Dwa dni po wymordowaniu wielu osób w naszej rodzinie, skoro świt wpadł do naszego domu zdyszany sąsiad Ukrainiec Władek Krasucki i natychmiast przekazał mojej mamci „ Karolcia w tym domu do zachodu słońca nie może być żywej duszy, macie natychmiast stąd uciekać”. Władek musiał uczestniczyć jako członek bandy w napadach na Polaków, zawsze jednak dawał nam schronienie mówiąc, że dopóki on zezwala, możemy się u niego ukrywać. W momencie kiedy Władek do nas dotarł, domyślał się zapewne i czuł to, że herszt rezunów każe mu rozstrzelać wszystkich Widockich w ich obecności. Obawiając się tego, jak najszybciej nas o tym powiadomił. I chwała mu za to, lecz stało się to najgorsze, trzeba było opuścić nasz dom rodzinny na zawsze ! Ale co tu czynić ? W domu nie ma tatki, bowiem jak już wspominałam co noc ukrywał się na Żornawce w stogu kukurydzy i jeszcze nie powrócił. Należy pamiętać, że to była ostra zima, śniegu po kolana i siarczysty mróz. Ukrywał się w stogu tylko dlatego, że Ukraińcy wydali na niego wyrok śmierci za „pomoc Niemcom”. Tatko został przez hitlerowców zmuszony do przewiezienia furmanką zabitych żołnierzy do Rohatyna. Nie podobało się to banderowcom i za ten haniebny dla nich czyn chcieli się zemścić. Mamcia tylko dla siebie wiadomym sposobem, wysłała jakąś Ukrainkę po tatkę, sama przystępując do pośpiesznego pakowania najpotrzebniejszych rzeczy do ucieczki. Wystąpił jeszcze jeden olbrzymi problem. Siostra Jancia miała nogę niesamowicie pogryzioną przez psa, rana była olbrzymia, potrzebny był zabieg chirurgiczny polegający na zszyciu tkanki. Wprawdzie wcześniej był u nas felczer, popatrzył na ranę, pokiwał głową, zastosował leczenie ziołami i obiecał, że jak niebawem wróci ze szpitala w Rohatynie z nićmi chirurgicznymi, dokona zszycia tej rany. Nie zastanawiał się chyba w tej chwili w jaki sposób dotrze do szpitala, kiedy banderowcy tylko czekają, aby ktoś pojawił się na drodze do powiatowego miasteczka. Wobec tego trudnego przypadku urazowego naszej Janci, musiała ona pozostał w Firlejowie u mamci siostry Marii Maśkowity.
/ Córka Łucja z mężem i dziećmi z rodziny
Czas nieubłaganie uciekał, trzeba było jak najszybciej uciekać. Mamcia zaczęła wszystko pakować. Do nazywanej u nas werety ( duże prześcieradło z lnu utkane na warsztacie tkackim) zaczęła napychać najprzeróżniejszych i najbardziej potrzebnych rzeczy do ucieczki. Nikt z nas, dzieci i rodzice w tym momencie nie zdawali sobie sprawy, że już nigdy w życiu nie zobaczą naszego rodzinnego domu. Myśleli zapewne, że minie kilka dni, może tygodni i wróci spokój i zgoda. Jak wcześniej wspominałam, tatko znając dokładnie każdy dół i kamień w tej rzece, pokonał ją w najpłytszym miejscu i takim oto sposobem, nasza ośmioosobowa rodzina (rodzice + 6 rodzeństwa) na saniach, bocznymi polnymi dróżkami dotarła do powiatowego miasteczka Rohatyn. Po południu dotarliśmy do rohatyńskiego Związku Caritasu, czyli wcześniejszego Związku Katolickich Towarzystw i Zakładów Dobroczynnych.
Potem, jak już wspominałam z Bożą pomocą poprzez Tarnów, Krzyż k. Tarnowa, 14 lipca 1945 roku dotarliśmy do Krzyżowic pod Brzegiem.
Z tablic umieszczonych obecnie na ścieżce historycznej w naszym parku tworzącej infrastrukturę rekreacyjno-integracyjną, powstałej dzięki współpracy „Towarzystwa Przyjaciół Krzyżowic”, „LGD Brzesko-Oławskiej Wsi Historycznej” i Urzędu Gminy dowiadujemy się między innymi; Firlejów, Tarnopol, Buczacz, Tłumacz, Monastarzyska, Czortków, Busk, Korzylice, Sambor, Suraż, Stara Huta, Kiwerce, Łosiacz, Łuck, Borszczów, Ujście Zielone, Hryniowce, Stanisławów, Rohatyn i Malinów - to miejscowości , z których mieszkańcy po 1945 roku przybyli do Krzyżowic i osiedlili się tutaj na stałe, aby na nowo budować swoją historię.
„Krzyżowice od czasów powojennych do dnia dzisiejszego znajdują się w granicach Gminy Oszanka. W pozostawionym przez rodzinę von Pfeil majątku, powstało Państwowe Gospodarstwo Rolne, które dawało źródło otrzymania nowoprzybyłym mieszkańcom Krzyżowic. Do pracy za chlebem w latach 50-tych i 60-tych przyjeżdżali do Krzyżowic młodzi ludzie m.in. z Kielecczyzny, Podkarpacia i Małopolski. Tutaj się osiedlili i założyli rodziny. Część mieszkańców prowadziła własne gospodarstwa rolne, część pracowała w istniejącym wówczas PGR, w latach 90-tych przekształconym w spółkę, czy Spółdzielni Produkcyjnej, założonej, a następnie zlikwidowanej wyniku reformy rolnej. Pierwszy sołtysem powojennych Krzyżowic był Stanisław Skalski. Od 1945 roku funkcję tą we wsi piastowało 7 osób, które w różnych latach, w sposób szczególny przyczyniły się do rozwoju Krzyżowic.
/ Muszczyńscy z rodziną córki Brygidy
Czas nieubłaganie posuwał się do przodu, a ja ciągle miałam problem ze swoją nogą. Po 3-miesięcznym pobycie w Czerwonym Krzyżu w Brzegu na ulicy Chrobrego, gdy stan mojej nogi się pogorszył, przewieźli mnie na ulicę Traugutta we Wrocławiu do szpitala Ojców Bonifratrów, gdzie leczono mnie przez kolejne 14 miesięcy. W tamtejszym szpitalu już na samym początku przy zdejmowaniu opatrunku gipsowego założonego w Brzegu, pozbawiono mnie zewnętrznych mięśni chorej nogi i z tym żyję do dnia dzisiejszego. Po pobycie w szpitalach w Brzegu i we Wrocławiu czekało mnie dalsze leczenie w domowych pieleszach, ale i to nie był koniec mojej udręki. Po ukończeniu 8 lat rozpoczęłam naukę w szkole podstawowej w Krzyżowicach. Po dziś dzień doskonale pamiętam moją ukochaną wychowawczynię panią Gizelę Mizio, późniejszą Muszyńską i może dlatego potem zapragnęłam zostać nauczycielką. Pani Gizela, wspaniała kobieta, to był mój największy autorytet. Ze względu na uraz nogi chodzić nie mogłam, do szkoły przez 4 lata woziły mnie starsze siostry. W zimie sankami, w innych porach roku wózkiem na czterech kółkach, specjalnie zrobionym dla mnie przez mojego tatkę. Po ukończeniu nauki w Krzyżowicach do V Klasy musiałam już uczęszczać do szkoły w Olszance. Mama wybrała inny wariant, by codziennie nie wozić mnie 3 kilometry do Olszanki zadomowiła mnie u cioci Szymańskiej w Brzegu na ulicy Rydla (dzisiejsza Piłsudskiego). Do budynku szkoły na ulicy Słowiańskiej miałam bliziutko, cóż z tego kiedy podczas zajęć wychowania fizycznego upadłam i skończyło się to kolejnym 3-miesięcznym pobytem w szpitalu w Opolu, a po powrocie do domu szkołę podstawową kończyłam już w Olszance.
Pragnęłam zostać nauczycielką więc dalsza nauka przebiegała już Liceum Pedagogicznym w Brzegu. Pech za mną chodził wielkimi krokami, ponownie na lekcji wychowania fizycznego u tego samego wuefisty – pana Boruty zaliczyłam upadek przy skoku przez kozła. Liceum nie ukończyłam, nauczycielką nie zostałam, gdyż czekał mnie długi pobyt w sanatorium w Busku Zdroju i Cieplicach Zdroju. Tak skończyła się moja edukacja, ale coraz częściej odzywała się we mnie iskierka zostania działaczką społeczną. Byłam młoda, atrakcyjna pomimo mojego kalectwa, razem z koleżankami wykorzystywałyśmy każdą wolną chwilę od prac domowych na rozmowy, spacery i śpiewanie z Wandą, Lucyną, Urszulą, Krysią, Piotrunią, Janką. Pomagałam jak mogłam swoim rodzicom w gospodarstwie, było tego trochę 11 hektarów. Zaangażowałam się w działalność społeczną. Wszędzie gdzie coś się działo i trzeba było zrobić, tam musiałam być, prowadziłam świetlicę wiejską, bibliotekę, przez jakiś czas byłam radną GRN w Olszance. W 1997 roku Krzyżowice, jako jedna z pierwszych miejscowości w gminie, przystąpiły do programu „Odnowa Wsi” realizowanym w województwie opolskim. To był zalążek powstania w 2000 roku naszego Towarzystwa Przyjaciół Krzyżowic, którego zostałam Przewodniczącą Zarządu i funkcję tę sprawuję do dnia dzisiejszego. Zainicjowane przez nasze Towarzystwo i Radę Sołecką, realizowane pierwotnie jako Dzień Ziemniaka, corocznie od 2000 roku odbywają się w Krzyżowicach Europejskie Targi Chłopskie. Targi stwarzają możliwość nie tylko rolnikom, ale wszystkim mieszkańcom wsi na zaprezentowanie produktów wytworzonych w gospodarstwie. Co roku w targach uczestniczą rolnicy, rzemieślnicy i wiejskie stowarzyszenia ze swoimi produktami lokalnymi. Stowarzyszenia wiejskie mogą promować produkty regionalne, a gospodarstwa ekologiczne zdrową żywność.
Pewnego dnia z kociewskiej wsi Piece w powiecie starogardzkim k. Gdańska do swojej siostry mieszkającej w naszej wsi przyjechał młody człowiek. Zaczął przyglądać się naszym dziewczynom, szczególnie mojej osobie tak bardzo, że zostałam jego żoną. Wobec remontu naszego kościółka na zawarcie związku małżeńskiego wybrałam kościół w Brzegu, tam gdzie byłam bierzmowana. Nasz ślub odbył się 22 stycznia 1961 roku w kościele Podwyższenia Krzyża Świętego, a wesele w naszym domu (świetlicy w Krzyżowicach). Do ślubu jechaliśmy super autem, Syreną 101 naszego kuzyna. Zostałam żoną Alfonsa Muszczyńskiego, mąż pracował w Państwowym Gospodarstwie Rolnym jako mechanik-traktorzysta. Z tego małżeństwa urodziło się 2 córki, Łucja – obecnie Skalska i Brygida- obecnie Więcław. Cieszę się z tego co mam, razem z wnukami od Łucji: Bartkiem, Wojtkiem, Maćkiem i Olą, wnukami od Brygidy: Sebastianem, Emilią i Ewą. 7 wnucząt i 9 prawnuków: Maja, Martyna, Iga, Antek, Lila, Zuzia, Kubuś i Lenka oraz najmłodszy Ignacy.
Mijały dni, miesiące, mijał czas, razem z mężem nie doczekaliśmy kolejnej rocznicy naszego ślubu, bowiem mąż zmarł 26 lutego 2019 roku i pochowany jest na cmentarzu w Krzyżowicach.
Mieszkańcy Krzyżowic nie zapominają o byłych mieszkańcach tej wsi, którzy się tutaj urodzili, żyli i mieszkali. Opiekują się cmentarzem z istniejącym po dziś dzień Mauzoleum rodziny Graff von Pfeil. Pochowani są tu między innymi, nestorka rodziny, Grafin Marie – matka Graffa Waltera, Graff Walter von Pfeil (właściciel majątku), Grafin Fredemarie von Pfeil (żona Waltera) oraz Graffin Ingeborg von Pfeil (córka Fredenarie), poźniejsza Vice Konsul Konsulatu Niemiec w Opolu, osoba trwale związana z dzisiejszymi Krzyżowicami, ciesząca się każdą chwilą, kiedy mogła być wśród nas, wśród Krzyżowiczan. Osoba wielce zasłużona dla naszej wsi, fundatorka remontu organów z zabytkowym kościele, remontu dachu i wieży na kościele, renowacji witraży i wielu innych prac remontowych. Zapraszana na różne uroczystości odbywające się w Krzyżowicach, była bardzo szczęśliwa i zadowolona. Została „Honorowym Członkiem” Towarzystwa Przyjaciół Krzyżowic. Będąc w Krzyżowicach swoje pierwsze kroki zawsze kierowała na cmentarz na grób ojca i matki, bliskich krewnych i do kościoła. Wypowiedziała te słowa „ W dniu wybranym przez Boga chcę znaleźć miejsce spoczynku obok swojego ojca”.
21 stycznia 2012 roku spełniliśmy jej ostatnią wolę podczas uroczystości pogrzebowej. Z ufnością w Boga, za jej dobro wyświadczone dla naszego kościoła w Krzyżowicach, w wielkim szacunku i podziękowaniu córce tej ziemi śp. Hrabinie Ingeborg von Pfeil.
/ Anna przy grobie małżonka w Krzyżowicach
/ Pamiątkowa tablica na ścieżce historycznej w Krzyżowicach
Kresowianie, zwłaszcza ci najstarsi, do końca swoich dni tęsknili i tęsknią tak jak ja, za ojczystą ziemią, którą musieli opuścić. Tęsknili za starymi obyczajami, pogawędkami, zabawami i uroczymi kresowymi piosenkami. Tam przeżywali swoją młodość, zakładali rodziny i budowali domy. Tam daleko na Kresach w Firlejowie i innych miejscowościach Podola i Wołynia zostawili ojczystą ziemię, prochy przodków i część swojej duszy.
Koniec
Zdjęcia ze zbiorów własnych: Anna Muszczyńska
Wspomnień wysłuchał: Eugeniusz Szewczuk
Osoby pragnące dowiedzieć się czegoś więcej o życiu na Kresach, nabyć moją książkę pt. „Moje Kresy” ze słowem wstępnym prof. St. Niciei, proszone są o kontakt ze mną tel. 607 565 427 lub e-mail Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.