- Kategoria: Historia
- Eugeniusz Szewczuk
- Odsłony: 562
Moje Kresy – Rozalia Machowska cz.1
Swojego męża Emila poznałam już tutaj w Gierszowicach, powiat Brzeg. Przyjechał jak wielu mieszkańców naszej wsi z Budek Nieznanowskich na Kresach. W maju 1945 roku transportem repatriacyjnym do Bytomia, wyrzucono ich na stacji Karb. Potem było Opole, skąd razem trzema innymi osadnikami udał się na poszukiwanie nowego miejsca zamieszkania. Z Opola rowerami na kablach (zamiast opon) dojechał do Gierszowic. We wsi było pustawo, stacjonował jedynie mały oddział sowieckiego wojska, który zajmował się zbieraniem zboża, ziemniaków i innych płodów rolnych dla potrzeb armii. Gdy dowódcę spytali czy mogą tu zamieszkać, czerwonoarmista beztrosko machnął ręką: bозьмите все, domy, ziemię i dobytek, żyjcie tutaj aż do śmierci. Niebawem w Gierszowicach osiedliły się inne rodziny: Jaskuła, Smoliński, Wasylik, Połubiak, Zacierka, Skibiński, Machowski, Nowak, Litwin, Białek, Kołomyjski, Fijałkowski, Semenowicz i inni. Emil do Gierszowic przybył z czterema braćmi i mamą, zajął najlepszy jak mu się wtedy wydawało budynek we wsi, piętrowy pod nr 31. Za stodołą była młocarnia kieratowa, stajnia, w niej porobione boksy i dużo pomieszczeń gospodarczych. Razem z innymi kresowiakami we wsi zamieszkał brat mamy - Józef Herba, który w następnym roku ściągnął nas do siebie, albowiem nasz syberyjski transport zajechał aż do Kołomyjki k. Goleniowa pod Szczecinem. Tutaj dotarliśmy dopiero w maju 1946 roku. W kościele pod wezwaniem Podwyższenia Krzyża Świętego w Brzegu w 1947 roku, odbył się nasz ślub. Z tego małżeństwa w rok później przyszedł na świat syn Jan, potem po kolei trzy córki – Maria, Ludwika i Zofia.
Praca na roli była przyszłością, więc oboje z mężem ostro wzięliśmy się do pracy. Celem naszego gospodarstwa specjalistycznego była wzorowa hodowla. Pisały o nas gazety, mówiono w radiu. Mąż za ciężką pracę otrzymał najwyższe wyróżnienie jakie może spotkać doskonałego rolnika – Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. Zawsze mawiał „to nie za politykę mnie odznaczono, ale za dobre gospodarowanie” Dzisiaj nie ma go już wśród żywych, pozostała pamięć, szacunek do tego co robił i moje obecne wspomnienie ku pamięci dla mych dzieci, 10 wnuków i 10 prawnuków. Urodziłam się w 1928 roku w Maziarni Karańskiej, gmina Nieznanów, powiat Kamionka Strumiłowa, województwo lwowskie w rodzinie Jana (1890) i Katarzyny (1893) Wilgosiewicz zd. Herba. Do gminy wiejskiej Nieznanów należały wówczas takie wsie jak: Berbeki, Budki Nieznanowskie, Charkowa, Nieznanów, Połoniczna, Wasylówka, Żubiki, tartak Bieńków, osady – Czernichówka, Gliniany, Maziarnia Berbekowa, nasza Maziarnia Karańska, Moczary, dwory – Karanie, Koczery, Nieznanów, Pająków, Pieńków i Połoniczna. Mieszkaliśmy przy drodze z Nieznanowa, tuż za naszym polem było lotnisko, obok naszego domu biegła droga w kierunku bramy lotniska. Wiele napatrzyłam się na olbrzymią maszynę stojącą na lotnisku – kruszarkę kamieni. Furmani zwozili z okolicy na plac olbrzymie głazy, te transportowano na maszynę kruszącą, a rozdrobniony kamień używano do budowy lotniska. Widziałam lądujące dwupłatowce, zwane wówczas kukuruźnikami. Największe znaczenie lotnisko nabrało dopiero w okresie wojny, niestety służyło hitlerowcom. Jedyną korzyścią z ich pobytu było nawiązanie kontaktu członków samoobrony z Budek Nieznanowskich z obsługą lotniska. Jak wynikało z późniejszego raportu mieszkańców, niemiecka i węgierska obsługa handlowała bronią i amunicją, którą później skutecznie wykorzystano do obrony mieszkańców wsi Budki Nieznanowskie przed banderowcami w kwietniu 1944 roku.
/ Władysław Machowski przyszły teść Rozalii przed kuźnią w Budkach Nieznanowskich
Nasza osada nie była zbyt liczna, większość mieszkańców stanowili Ukraińcy z którymi żyliśmy w jak najlepszej zgodzie. Gospodarstwa usytuowane były po jednej i drugiej stronie drogi idącej z Nieznanowa w kierunku wsi Szajnochy, Chołojów, dalej do powiatowego Radziechowa. Najbliżej lotniska mieszkał Gac, Fluder i Kachel. Naszymi najbliższymi sąsiadami byli : Krochmalni, Choina, Choma, Kisielewicz. Dalej we wsi mieszkały rodziny : Dmytrasz, Kulikowski, Gęborzewski, Sałahub, Synicki, Biłozur, Piorun, Polityło, Prytuła. Tato był legionistą Piłsudskiego. Jako osadnik wojskowy otrzymał od hrabiego Badeniego 12 morgów pola. Potem ojciec został zarządcą dworu Karanie, należącego do hrabiego Stanisława Henryka Badeni, sukcesora olbrzymiego majątku pozostawionego przez ojca Stanisława, marszałka Sejmu galicyjskiego, to przydzielone pole uprawiali mu miejscowi chłopi. Rodzice taty – dziadkowie, Stanisław i Rozalia Wilgosiewicz pomarli wcześnie, nie pamiętam chyba ich nie widziałam. Ojciec męża – dziadek Machowski także służył w majątku hrabiego Badeniego. Obok naszego pięknego domu stała pasieka z 60 pniami pszczelich rodzin. W domu tato miał sklep – trafikę, sprzedawał w nim tytoń, papierosy, machorkę. Mama wypiekała chleb dla ludzi pracujących na cegielni Chruśla, dwa razy dziennie po 6 dużych bochenków. Pomimo, że ojciec miał bardzo dużo zajęć związanych z pracą w majątku Karanie, potrafił w wolnych chwilach posłuchać muzyki z patefonu i dużo czytać, m.in. biblię ormiańską. Świadczyło to jego ormiańskich korzeniach. Gdy wybuchła pierwsza ze światowych wojen, stało się to z powodu zabójstwa austriackiego następcy tronu, arcyksięcia Franciszka Ferdynanda w Sarajewie 28 czerwca 1914 roku, po którym Austro-Węgry wypowiedziały wojnę Serbii, następnie Rosji carskiej. Za udział w tej wojnie ojciec otrzymał wysoką inwalidzką rentę od rządu austriackiego. Ranny żołnierz armii austro-węgierskiej został skierowany na terenie dzisiejszej Bośni i Hercegowiny do miejscowego szpitala. Rannymi opiekowały się siostry zakonne. Tato młody, przystojny młodzieniec zakochał się z wzajemnością w jednej z pielęgniarek, nieszczęście w tym, że była to siostra zakonna. Oboje byli w siódmym niebie, ona wystąpiła z zakonu, młodzi mieli zamiar pobrać się. Jan wyruszył w daleką drogę do ojczystego domu, by tę nowinę oznajmić rodzicom i prosić ich o zgodę na ślub. Niestety w całej Europie nie tylko w Galicji Wschodniej wybucha straszna epidemia grypy zwanej hiszpanką. Miliony ludzi zachorowało, sporo umarło, jest kwarantanna, nie wolno opuszczać miejsc zamieszkania, tym bardziej wyjeżdżać do innych krajów. Tato listownie informuje wybrankę o tym znanym jej przecież przykrym fakcie. Niestety oblubienica nie mogła tego zrozumieć sądząc zapewne, że to celowy wykręt. Miała olbrzymi żal do taty, że ją zostawił i niepotrzebnie opuściła mury klasztorne. Cóż stało się, ojcu też nie było łatwo pogodzić się z takim stanem rzeczy, począł pracować u hrabiego Badeniego, zarządzając folwarkiem Karanie.
/ Katarzyna i Władysław Machowscy z dziećmi - Budki Nieznanowskie 1943